11 października 2018



Oglądając Sens życia wg Monty Pythona i obracając głowę w prawą stronę, spoglądając na chwilkę na ten uroczy nos z profilu, otwarte usta i słysząc chrapanie, z dłonią na moim brzuchu,  mówiącego, żeby przytulić, przebudzającego, żeby pocałować w policzek. Stwierdziłam właśnie wtedy, w tym momencie, patrząc na niego chwilkę, że to jest właśnie mój sens życia. Nie poczułam tego jeszcze nigdy.

Było tu zbyt wiele słów, do zbyt wielu niewłaściwych momentów. Gdy ten moment nadszedł, mam wrażenie, że właściwe słowa wykorzystałam i że i tak byłyby one zbyt małe.


O tym, że pisząc o pragnieniu takiego mężczyzny, nie myliłam się. Z dojrzałego punktu widzenia w którym się teraz znajduję, z jakimiś tam doświadczeniami i procesami poznawczymi, a nawet inteligencją i pamięcią emocjonalną. Mogę na poważnie napisać, nie patrząc całkowicie emocjonalnie i nie idealizując, że to jest TO. Na początku relacji, która ma prowadzić do czegoś poważniejszego, zazwyczaj jest cudownie. Idealizacja jest główną cechą zakochania. Przez nią możemy nie dostrzegać cech, które z czasem mogą nas irytować. Kilka lat temu nie dostrzegałam oczywistych sygnałów, poprzez idealizację. Niedawno będąc mądrzejsza (teoretycznie), już nie kierowałam się tylko uczuciami, głową również, a wbrew pozorom uczucia i rozum ze sobą współpracują i wtedy to odczułam. Z czasem, krótszym czy dłuższym zaczynało mnie coś irytować, coś nie odpowiadać. Zaczynałam się męczyć, nie mieć siły, cierpliwości. Nie można przyzwyczaić się do wszystkiego, szczególnie nie dostając w zamian tego, co się oddaje. Potem zostaje się jak ja pod koniec kwietnia, a potem w sierpniu. Doświadczenia są cenne, można je kolekcjonować, im są cięższe, tym trudniej je udźwignąć i można więcej się nauczyć. Przez ten rok nauczyłam się bardzo wiele. Wątpiąc już w jakieś przeznaczenia, zdystansowana, zmęczona, poznaję człowieka, który się głupkowato uśmiecha. Martwi czy nikt przypadkiem znowu nie robi mi krzywdy, opowiada zabawne historie i zabiera nad morze. Człowieka, z którym można pić kawę przez godziny, oglądać budynki i rozmawiać dosłownie o wszystkim. Przy którym czuję się swobodnie, jakby obok mnie szedł mój dom. Siedział naprzeciwko i patrzył błyszczącymi niebieskimi oczyma. Tu dom, to już nie miejsce, stan, czy uczucie. To człowiek. Który pyta, gdzie ja byłam przez ten cały czas. Który mówi o tym co czuje, stara się, bo słów brakuje. Który jest uczuciowy i opiekuńczy. Tęskni. Całuje mnie w czółko, gdy śpię i mówi, że słodziutko. Który pokazuje mi zabawne filmy i mnóstwo nowych miejsc. Ma mnóstwo przyjaciół, których poznaję i uwielbiam. Myje mi włosy i szuka pieprzyków. Mówi o tym, że jest szczęśliwy. Mężczyzna, który robi mi herbatki w kubku termicznym stawiając przy łóżku, bo zanim przecież wstanę, to mogłaby wystygnąć. Wstanę w jego za małych bokserkach i koszulce star wars. Na ścianie jest jeszcze niebieski miecz świetlny, przy którego świetle widać ten głupkowaty szczęśliwy uśmieszek. To jest mężczyzna, który zabierze na najlepszego tatara i wódeczkę, do wszystko czego dziś chcę. Przy którym mogę powiedzieć wszystko i zachowywać się totalnie jak ja. Który nie jest zbyt sarkastyczny i ironiczny. Pokazuje mi zabawne filmy i cudowne miejsca. Przy którym śmieję się na głos i mogę wkładać palce w pępek. Który zostawia mi Lema w łóżku i zabiera na chinola w deszczu. Który jest wyrozumiały, opiekuńczy, pozytywny i ma najśmieszniejszy śmiech na świecie. Przy którym jestem w domu. Człowiek, który najmniejszym detalem mnie nie zirytował czy nawet podirytował. Człowiek, którego ciągle jest mi mało.

To są takie tam błahostki, bo o filmach, serialach czy książkach (nareszcie typ, który czyta podobne ksiazki do mnie!!) można rozmawiać i rozumieć się z wieloma osobami. Dialogi na inne tematy prowadzić można również ze zrozumieniem i tą iskierką podniecenia, że ktoś nas rozumie, czyta nam w myślach i że to wyjątkowe! Nie, to wszystko jest normalne. Co prawda zdarza się niezbyt często, ale zdarza się. I do niedawna dla mnie to cudowne zrozumienie było wyjątkowe i musiało prowadzić do czegoś równie cudownego. Nie doprowadziło w żadnym z przypadków. Poza zrozumieniem i tym tysiącem rozmów od najdziwniejszych historii z dziećinstwa, po przeróżne ciekawostki i ulubione postaci z książek jest coś jeszcze. Jest chęć opowiedzenia o danej sytuacji czy rzeczy tylko tej jednej osobie. Nie można się doczekać aż będziemy mogli jej o tym opowiedzieć, ze wszystkimi szczegółami (takim sposobem słucham o całym dniu na wydziale ze szczegółami, jak wygląda starosta i dlaczego akurat on, a no i że trzeba prezentacje zrobić i czym bym nie pomogła, bo to o komunikacji niewerbalnej). Ba, tam opowiedzieć o swoim dniu ze szczegółami. Pokazać utwór, który  nam się ostatnio spodobał i czekać na opinie tej drugiej osoby. Pokazać miejsce, a będąc w jakimś samemu żałować, że osoby tej nie ma z nami, bo chciałoby się to samo widzieć akurat z nią. Chodzi o chęć dzielenia wszystkiego co jest dla nas ważne, tych wszystkich szczegółów i detali życia z drugą osobą. Chęć spędzania z nią czasu, wszędzie (oczywiście bez przesady). I nie kończyć tylko ma chęciach, a po prostu to robić. Takim sposobem jestem od jakiegoś czasu szczęśliwa, bo mam osobę, która do mnie gaaaaaadaaa i chce mi wszystko co widzi, słyszy czy poczuje pokazać. Która jest przy mnie jak mi ciężko, po prostu, żeby być obok, przytulić, posłuchać i rozumieć. Osoba przez którą ja się naprawdę głośno śmieję. Osobę, która po prostu jest. I przy tym jest najcudowniejsza na całym świecie, bo ja bardziej pasujących do siebie ludzi nie widziałam, na poważnie. Nie ma żadnych negatywnych emocji, może być nudno, ale ten spokój jest cudowny. Tylko życie mnie znowu dopadło i nie jest mi za fajnie, ale mam bezpieczne miejsce do przytulenia i wyśpię się w moim ulubionym łóżku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz