31 maja 2018





294 


show must go on, on and on

wszystko tu, to są bzdury. chwilowe uniesienia, które tak naprawdę nie miały znaczenia. czytam to wszystko od początku i się z siebie śmieję. wydawało mi się znaczące, a tak naprawdę jeszcze nie czułam tego wszystkiego. może chciałam czuć. multum złych decyzji i cierpienia. chyba, że chodzi o słowa Olka, kiedy widzi, że mam zmęczone oczy. również sobowtór Willa Graham'a miał rację. wszystko tutaj, to jest gubienie własnej siebie jeszcze bardziej niż byłam zagubiona. moje decyzje, które prowadziły tylko w większy okrąg bez wyjścia. niby fajne wspomnienia, umacniają mnie w przekonaniu, że nie umiem podjąć właściwej decyzji. że jedyne co potrafię, to starać się dla niewłaściwych osób (i za to obrywać). to jest mój talent. potem jest płacz i złość na siebie samą. wkurwienie. brak stabilizacji i za każdym razem coraz większy strach. Sybilla mi mówi: przestań, masz dopiero dwadzieścia lat. czuję się jakby to było aż. tata jak zawsze milczy, wspiera mnie, bo ja wiem co on myśli. ja wiem, że mu cholernie przykro, że ja tak wyglądam. że mam takie podbite i szklące się oczy, ale uśmiech na twarzy. nie jest udawany. to jest uśmiech, który mnie zawsze ratuje. zawsze. naprawdę nie wiem dlaczego ja teraz leżę i od dwóch godzin ryczę. może dlatego, że Freddie ma tyle racji w tym co śpiewa. może dlatego, że się ze wszystkim godzę. i to przychodzi falami. teraz tonę. 


nic nie dzieje się bez przyczyny, to już się tu przewinęło. szkoda, że właściwe słowa marnuje się na niewłaściwe osoby. 
niby już to kiedyś czułam, albo tak jak to bardzo możliwe; chciałam czuć na siłę. 
jestem w bardzo niewłaściwym momencie. nie jestem sobą, jestem zagubiona i tak naprawdę to siebie nienawidzę. i bardzo się boję. ja się boję w chuj. 





po pięciu miesiącach, wracam. może tym razem z czymś dobrym i trwałym